Między innymi strunami

Między stronami

Rating My Music

poniedziałek, 12 stycznia 2009

nü, czyli na żółto

Kategoryzacja muzyki bywa zdradliwa w dwójnasób.
Po pierwsze, na ceremonialne pytanie "a jakiej muzyki słuchasz?" coraz częściej słyszy się odpowiedź wymijającą - "dobrej", "różnej", "takiej co mi się podoba" - zamiast konkretnej: "jazzu", "rocka", "elektroniki". I pewnie jest w tym niejeden znak czasu, bo z jednej strony coraz trudniej wskazać muzykę "czystą gatunkowo", coraz więcej fuzji, cross-over'ów i generalnie rzecz biorąc postmodernizmu; z drugiej zaś ta nowa muzyka często własnej nazwy nie ma i trzeba używać potworków z gatunku "emo-screamo-postpunk-rock" - albo stworzyć nową nazwę.
Po drugie, taka nowa nazwa może być albo tak bardzo szczegółowa, tak że zrozumieją lub wręcz znają ją tylko miłośnicy danego niszowego gatunku, albo rozrosnąć się tak bardzo, że jej użycie niczego nie wyjaśnia. Mam wrażenie, że ten drugi wariant w dużym stopniu dotyczy nujazzu (czy też nu-jazzu, nü-jazzu, electro-jazzu...)

Muzyka tego "meta-gatunku" pochodzi z co najmniej dwóch różnych źródeł - z jednej strony z wzbogaconego elementami elektroniki jazzu, z drugiej z muzyki elektronicznej (w tym hip hopu, dance, house, downtempo) poszukującej nowych inspiracji w jazzie. Spotkanie nastąpiło gdzieś po środku i z różnym skutkiem, od muzyki dryfującej w kierunku łagodnego (by nie rzec mdłego), opartego na bitowym podkładzie smooth jazzu, poprzez wszystkie stadia pośrednie z jazzującą muzyką taneczną aż po wysublimowane, kilkudziesięciominutowe improwizacje z równym udziałem artystów "analogowych" jak i sampli i loopów. Z jednej strony będzie leciutkie, klubowe brzmienie St Germain czy Jazzanova, z drugiej mroczne pejzaże Nilsa Pettera Molværa. Jest zima i mrok, więc rozejrzyjmy się po tym końcu.

Co ciekawe, pierwszą swoją solową płytę nagrał Molvær dla ECMu. "Khmer" (ECM 1560, 1997) to niezwykły krążek - gęsty, surowy, z głębokim basowym podbiciem wyciskającym siódme poty z najlepszych głośników niskotonowych, z intrygującą, minimalistyczną gitarą Eivinda Aarseta, z biegnącą wzdłuż kręgosłupa, pobudzającą każdy nerw ekstatyczną trąbką Nilsa Pettera. Utwory tajemnicze, jak otwierający płytę , tytułowy "Khmer"...



...energetyczne jak "Tløn" (po co komu techno z takim jazzem?), liryczne jak "On Stream"... a na dokładkę ciągłe odniesienia do Borgesa ("Tløn", czy dwuczęściowa "Song of Sand" - oficjalny teledysk promujący płytę, również pierwszy singiel wydany przez ECM).



Im dłużej przeglądam nujazzowe płyty, tym bardziej mi wychodzi, że nujazz - przynajmniej ten improwizowany - to specjalność głównie europejska. (Trzeba co prawda oddać honor pionierskim dokonaniom Herbiego Hancocka jeszcze z lat 70'tych, ale dlatego właśnie "głównie".) Obok Molværa nie sposób nie wspomnieć o Bugge (czyt.: Bugge) Wesseltofcie i jego Jazzland Records. Bugge gra na fortepianie, programuje elektroniczne brzmienia, produkuje płyty, występuje gościnnie - na przykład u Garbarka (znów ECM). Najbardziej chyba znany utwór jego formacji - nomen omen - "New Conception of Jazz" to "Yellow is the Colour" z płyty "Moving" (Jazzland, 2001):



Sam Bugge nagrywa zarówno bardziej energetyczne rzeczy, takie jak "New Conception of Jazz" (co może nie wynika z powyższego fragmentu), ale też nie stroni od melancholii czy muzyki kontemplacyjnej, tak jak na zimowym "It's Snowing On My Piano" (kolejna płyta do odkurzenia za jedenaście miesięcy) czy ostatnim solowym "IM", gdzie elektroniczne podkłady pod fortepianowe improwizacje zapętla z dzwięków stukania i uderzania w różne części pudła fortepianu. Daleko jednak Buggemu do werwy i szaleństwa Jagga Jazzist, których wydaje w swoim Jazzlandzie, a których czasem również podczepia się z braku lepszej szufladki pod nujazz:



Nujazzem parają się również osoby, które trudno o to podejrzewać w pierwszym skojarzeniu, choćby znany w Polsce głównie z występów u boku Leszka Możdżera basista Lars Danielsson. Jego kariera i płyty zasługują na osobny temat - bo są tam i rzeczy czysto jazzowe, i lżejsze, jak te z Możdżerem, i pejzażowo-orkiestrowa, kojarząca się z "Secret Story" Methenego "Libera Me" (to z niej pochodzą w oryginale nagrane z Możdżerem "Asta" i "Suffering"); ma też Danielsson na koncie nujazzową "Melange Bleu" (ACT, 2006), z udziałem Buggego Wesseltofta i Nilsa Pettera Molværa. A stąd już niedaleko do krążka "Shapes" Wolfganga Haffnera (ACT, 2006) - obie płyty zostały wydane w nujazzowej linii ACTu.
Lider zespołu jest sztandarowym perkusistą ACTu - grał na większości płyt gwiazd tej wytwórni. "Shapes" to jego solowy debiut, na którym wspomagają go Danielsson na basie, Nils Landgren na puzonie, a także Sebastian Studnitzky na trąbce i klawiszach i Frank Kuruc na gitarze. Haffner skomponował również wszystkie utwory, co w sumie mogło napawać obawami - mnóstwo świetnych basistów nagrywało kiepskie solowe płyty, które można określić tylko dość jednoznacznym mianem "solowej płyty basisty" i byłem ciekaw czy podobny syndrom wystąpi w przypadku perkusisty. Nic bardziej mylnego. Dawno nie słyszałem tak zrównoważonej, mądrej płyty. Proste, melodyjne(!) kompozycje, świetnie zgrany zespół, wyważone proporcje między elektroniką (głównie podkłady perkusyjne) a żywymi instrumentami, żadnego popisywania się (dosłownie - ani jednej solówki perkusyjnej). Płyta przyjemna do towarzyszenia w drodze czy "gdzieś pomiędzy", ale i zaskakująca, gdy mocniej się w nią wsłuchać. Gdyby tylko na trąbce był jeszcze Molvær... Tytułowy utwór w wykonaniu koncertowym (niestety, bez Danielssona):



Co ciekawe, ACT w normalnej serii wydał w 2008 roku płytę "Acoustic Shapes", zapis koncertu Haffnera, Danielssona i Huberta Nussa na fortepianie z tym samym materiałem, co nagrany na "Shapes", tyle że w wersji akustycznej. Eksperyment ciekawy i godzien uwagi, choć jest to jeden z niewielu przypadków, gdzie wersja elektroniczna przypadła mi do gustu bardziej niż akustyczna.

Nujazzowy przegląd można by ciągnąć długo, bo jako się rzekło temat to rozległy a worek głęboki; jest przecież choćby nasz rodzimy Skalpel, The Cinematic Orchestra czy inni wykonawców ze stajni Ninja Tune - ale to znów temat zasługujący na osobny tekst (niejeden zresztą - Cinematic podpadają przecież pod kategorię zespołów o najbardziej trywialnych nazwach). Na koniec i na apetyt zatem coś z drugiej strony nujazzowego spektrum, sztandarowy "All That You Give" Cinematików z mocnym wpływem downtempo i udziałem Fontelli Bass (CD "Every Day", Ninja Tune 2002)

0 komentarze: