Między innymi strunami

Między stronami

Rating My Music

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Kosmiczny przypadek

Post-rock i post-metal to nie moje domeny. Owszem, uwielbiam Toola (od czasu Aenimy), często wracam do ścieżki dźwiękowej z filmu "The Fountain" (Clint Mansell + Mogwai), od niedawna uważnie śledzę kolejne dokonania Stevena Wilsona, ale dalej do lasu się nie zapuszczam. W końcu wciąż jest tyle zaległych płyt folkowo-akustyczno-jazzowych, coś trzeba wybrać.
Tyle że czasem zdarza się przypadek, synchroniczność, koincydencja. Gdy patrzyłem wczoraj wieczorem na jeszcze schnący obraz skończony właśnie przez moją żonę, naszła mnie ochota by wspomniane "Źródło" sobie przypomnieć - i to w warstwie muzycznej, bo skojarzenia wizualne wzbudziły się same. Szykując się dziś rano do wyjścia z domu - wtedy było jeszcze pięknie, słonecznie i optymistycznie i o wieczornej burzy z gradobiciem nikt jeszcze nie marzył - doszedłem do wniosku, że Mogwai będzie jednak za ciężki, ale posłuchałbym "czegoś w stylu". Przypomniałem sobie o nowej płycie, którą wcisnął mi niedawno kolega, a o której prawie jednocześnie czytałem pochlebną recenzję u red. Chacińskiego, tylko jakoś się nie złożyło, żeby przesłuchać. A że red. Chaciński wspomniał recenzując o Mogwaiu, więc coś tam w głowie się zwarło i na podróż do pracy zabrałem do samochodu płytę "Aura" grupy Tides From Nebula (Rockers, 2009). I chyba po raz pierwszy żałowałem, że nie było większego korka.

"Aura" to świetna płyta, od początku do końca. Całkowicie instrumentalna suita wędrująca od progresywnego rocka do naprawdę ciężkich brzmień i z powrotem, zbudowana na zasadzie przeplatających się, wielowymiarowych kontrastów (głośno-cicho, nisko-wysoko, wolno-szybko, ściana chropowatego dźwięku vs czysty dźwięk pojedynczego instrumentu). Odnalazłem tam Toola (Sleepmonster! i ten fragment na 7/8) i późnego Wilsona (tego po romansie z Opethem), i Mogwaia - ale w jaśniejszej, bardziej radosnej wersji, pełnej oddechu i przestrzeni (czy może po prostu nie tak ostentacyjnie posępnej); z kogo i jak bardzo kwartet czerpie poza tym na swojej debiutanckiej płycie, tego nie wiem - w recenzjach padają nazwy Caspian, Neurosis, Isis czy Pelican, które jako nieobeznanemu z literaturą tematu niewiele niestety mi mówią.
Żeby jeszcze dopełnić obraz - płyta jest świetnie nagrana. Po pierwsze, dobrze brzmi na słuchawkach, na głośnikach i nawet w trzeszczącym radiomagnetofonie w moim starym tico. Po drugie, jest świetnie zagrana: żadnych opóźnień, żadnych nierówności czy debiutanckich niedoróbek, oscylujące gitary ostre i precyzyjne jakby wycięte nożykiem, podwójna stopa dokładnie w takt. Do tego świetne aranże, ciekawe pomysły i dobra realizacja - to wszystko daje krążek na wysokim poziomie, interesujący i wciągający od początku do końca, pozostawiający niedosyt a jednocześnie nie nudzący się po kilku przesłuchaniach. Ma też "Aura" to coś, czego szukam i co często znajduję na płytach new-acoustic'owych, tę magiczną alchemię tworzenia wirującego tornada dźwięków, w której tematy, wątki i odniesienia mieszają się i przekształcają, rozwiązując się w niespodziewany, przyspieszający bicie serca sposób. Tak jest czasem u Chrisa Thile ("Raining at Sunset" z CD "Not All Who Wander Are Lost"), nawet u Flecka ("Spanish Point") - wiadomo, stylistyka całkowicie inna, ale idea wspólna.
Z czystym sercem polecam i postawię na półce obok Toola. I z chęcią pójdę na wrześniowy koncert w Progresji, choć Tides From Nebula będą tam tylko na supporcie dla Caspiana; po dobrych słowach u red. Szubrychta byłem tylko zaintrygowany - teraz, po przesłuchaniu płyty, czekam z niecierpliwością.
Acha, i jeszcze na wszelki wypadek dodam, bo z przesłuchania płyty to nie wynika. To jest polski zespół.